Wyruszyłem 11.06.1998 r. o godz. 5,50 z ulicy Młynarskiego w Suwałkach, zafascynowany postanowieniem aby dotrzeć na rowerze we włoskie Dolomity. Tak jakbym jechał na niedzielną wycieczkę. Oswoić tę odległość i zmierzyć własnym wysiłkiem. W dzisiejszych czasach odległości mierzy się zużyciem benzyny lub ceną biletu, a świat z okna samochodu lub pociągu wygląda zupełnie inaczej niż z siodełka roweru.
Trudno nazwać tę wyprawę wycieczką turystyczną. Była to raczej realizacja marzeń, by żyć mocniej i odważniej. Pokonać ograniczenia, które przywiązują nas do jednego miejsca i rutynowego stylu życia.
Pierwszego dnia podróży trochę przesadziłem przejeżdżając 211 km i docierając aż za Ostrołękę. Efekty poczułem już następnego dnia w stawach kolanowych. Pogoda też nie była przyjazna i nieźle sobie pomokłem. Za to drugi nocleg był ciekawy bo rozbiłem namiot na wiślanej wyspie , na którą dostałem się dodatkowym zejściem z mostu. Potem było miasto Piątek geograficzny środek Polski i piękne stare miasta: Namysłów, Brzeg i Kłodzko. Te ostatnie wyglądało jakby miało się za chwilę rozpaść. Nie chciało się wierzyć, że woda sięgała tak wysoko podczas zeszłorocznej powodzi.
W sumie 850 km przez Polskę, z Suwałk do Kudowy Zdrój przejechałem w 5 dni w deszczu i pod wiatr. Po kolejnych dwóch dniach jestem już w Austrii, bez sentymentu żegnając się z Czechami gdzie aż 5 razy zabłądziłem. Fatalne oznakowanie dróg dało mi się nieźle we znaki.
Na granicy austriackiej celnik prosi o pokazanie ile mam przy sobie gotówki. Następnie ogląda mój rower, oraz pyta dokąd jadę i ile już przejechałem. W końcu jednak decyduje, że mogę jechać dalej.
Kolejny dzień to już Dunaj, nad którym roi się od rowerzystów. Nic dziwnego biegnie nad nim DUNAURADWERG międzynarodowa ścieżka rowerowa. Jest ona intensywnie użytkowana przez Czechów, Niemców i Austriaków. Po południu zarysowują się na horyzoncie pierwsze szczyty Alp. Wieczorem pokonuję pierwsza małą przełęcz BUCHAUER SATTEL 850 m. npm.
Przez pierwsze 10 dni wyprawy nie ujrzałem słońca, a woda spadająca z nieba była częstym zjawiskiem, które powoli przestało mi przeszkadzać. Nie chroniła mnie nawet kurtka z hydrotexu, która miała być nieprzemakalna. Noce były bardzo zimne, a rano pierwsze kilometry przejeżdżałem w zimowej czapce i rękawicach. Trzeba się było, przyzwyczaić i pedałować dalej. Za wytrwałość zostałem nagrodzony piękną pogodą podczas zdobywania najwyższych punktów mojej wyprawy.
21.06.1998 ruszam na klasyczną wysokogórską trasę GROSSGLOCKNER przebiegającą przez park narodowy Hohe TAUERN. Jest to bardzo popularna trasa i rocznie odwiedza ją około 1,5 mln osób. To dużo zważywszy na to , że jest otwarta tylko od połowy maja do października i dla pojazdów silnikowych płatna. Wjazd na 47 kilometrowy odcinek kosztuje 280 ATS (około 75 zł), dla rowerzystów jest jednak bezpłatny. Podjazd numerowanymi serpentynami o nachyleniu do 12% zajmuje mi 4 godziny. Były odcinki gdy jechałem 5-6 km/h na najlżejszym przełożeniu. Obładowany rower sporo ważył, za bardzo jednak nie odstawałem od innych rowerzystów jadących bez obciążenia. Najpierw wspiąłem się na przełęcz FUSHER TORL 2405 m. npm a następnie pnę się jeszcze wyżej na szczyt EDELWEISPITSE 2577 m. npm Jest to najwyższy asfaltowy wjazd Austrii a zarazem i mojej wyprawy. Na szczycie usytuowany jest punk widokowy. Wspaniały stąd widok na GROSSGLOCKNER 3797m. npm , najwyższy szczyt Austrii. Pełno tu śniegu. Właściwie w tak wysokich górach jest dopiero wiosna (21.06). wokół kwitną górskie zawilce i inne wiosenne kwiaty. Zjeżdżam w dół by już po chwili znów wspinać się przez godzinę do widniejącego na górze tunelu, za którym niespodzianka – tablica z napisem HOCHTOR 2504m. npm. Przez ostatnie trzy lata marzyłem by tu dojechać. Oglądałem zdjęcia z tej przełęczy, ale w rzeczywistości okazało się że jest o wiele piękniej. Teraz stoję na niej i jestem naprawdę szczęśliwy. Jakaż to wspaniała nagroda za trudy przejechania tych 1600 km z Suwałk w deszczu i chłodzie. Budzę wraz ze swoim rowerem spore zainteresowanie wśród innych rowerzystów, motocyklistów i samochodziarzy. Nikt nie jeździ po tak wysokich górach tak obładowanym rowerem. Jakaś Niemka zauważywszy na moim rowerze naklejkę z polską flagą podchodzi i pyta czy naprawdę przyjechałem tu aż z Polski. Sama mieszka w Gorlitz, tuż przy naszej zachodniej granicy. Odchodząc życzy mi powodzenia. Czas ruszać dalej.
Góry są sprawiedliwe i za wysiłek włożony w podjazd nagradzają zjazdami. Ten przyprawił mnie o szybkie bicie serca. Rozpędziłem się do 74km/h wyprzedzając samochody i autokary. Jeden pan w mercedesie zjechał na prawą stronę i wrzucił prawy kierunkowskaz dając mi znak bym mógł go bezpieczne wyprzedzić. To dopiero kultura. Wznoszę kciuk w geście podziękowania i pędzę dalej wśród setek bardzo popularnych tu motocykli. Potem odbijam w prawo i kieruję się w stronę siodła górskiego Franz – Jozefs Hohe 2369m. npm aby z bliska przyjrzeć się Grossglocknerowi i jednemu z największych w Alpach lodowcowi Pasterze ( 10 km długości). Po drodze spotykam dwóch rowerzystów zjeżdżających z góry. Mają przymocowane do swoich rowerów narty. Na górze czuć powiew zimnego powietrza od lodowca i słychać ryk silników setek motocykli. Pozostał mi jeszcze zjazd o długości 40 km. Jadę 50-60 km/h bardzo skupiony, bo jeden błąd może kosztować zdrowie a nawet życie. Są miejsca gdzie od przepaści dzielą mnie tylko słupki. Wyprzedziłem dwa samochody i poczułem, że coś dzieję się z rowerem. Zaczęło rzucać mną po drodze, co mogło oznaczać tylko jedno – złapałem gumę. Z tyłu usłyszałem pisk opon hamującego samochodu. Uskakuję w bok. Miałem szczęście, że jadący za mną kierowca zdążył wyhamować. Mogło to się skończyć dużo gorzej. Naprawiam dętkę lecz po napompowaniu okazuje się , że opona jest rozerwana. Co robić? Jest niedziela, mam 40 km. do najbliższego miasta i nie wiem jak mam tam dotrzeć. Po chwili załamania wpadam na pomysł by zamienić opony. Teraz ta uszkodzona po podklejeniu taśmą samoprzylepną trafia na przód a z tyłu mogę napompować więcej powietrza. Jakoś docieram do Lienz i po dniu pełnym wrażeń rozbijam namiot „na dziko” za miastem. Rano kupuję nową oponę za 250 ATS. W Polsce za tę cenę nabyłbym 4 sztuki. Na nowej już oponie przekraczam granicę Włoch i przeskakując przez trzy przełęcze docieram do stolicy Dolomitów CORTINY D¢AMPEZZO położonej 1200m. npm. Panorama miasta zapiera dech w piersiach. Wokół same trzytysięczniki.
23 czerwca 1998 roku był moim dniem. Zdobyłem tego dnia cztery przełęcze, wszystkie powyżej 2000 m.npm. Dolomity zachwyciły mnie swym urokiem. To pasmo górskie różni się od innych. Jasnobrązowe szczyty o dziwnych kształtach wyglądają jak ruiny zamków. Jazda wśród nich jest niesamowitym przeżyciem. W takiej scenerii zdobywałem kolejno przełęcze: DI FALZAREGO 2105 m.npm, PORDOI 2239 m. npm, DI SELLA 2244 m.npm, DI GARDENA 2121m. npm. Podczas wjazdu na Di Sella Przyłączył się do mnie Niemiec na wspaniałym karbonowym rowerze. Na asfalcie było pełno napisów. Nic dziwnego miesiąc temu przejeżdżał tędy Giro de Italia i był to najwyższy wjazd podczas całej tegorocznej edycji. Pantani miał chyba najwięcej kibiców bo jego nazwisko powtarzało się najczęściej. Mój towarzysz okazał się pasjonatem tego wyścigu. Był bardzo miły. Jechaliśmy obok siebie pnąc się mocno pod górę. Z niego lał się pot a ja jechałem całkiem spokojnie mimo dużego obciążenia roweru. Na przełęczy czekali na nas jego koledzy, Którzy wjechali wcześniej. Okrążyli mnie a gdy pokazałem im na mapie gdzie leżą Suwałki, Zaczęli mi gratulować, poklepywać po plecach i robić pamiątkowe zdjęcia. Powkładali mi w kieszenie banany i kanapki a do bidonu naleli napoju izotonicznego. Ja byłem w lekkim szoku. Ci ludzie naprawdę rozumieli jak ciężka jest jazda po górach i ile wysiłku musiałem wkładać w każdy przejechany kilometr. Oni naprawdę mnie podziwiali. Czy może być wspanialsza nagroda? Na pożegnanie życzyli mi powodzenia i pomknęli w dół. Ja jeszcze chwilę zostałem na górze by dojść do siebie. Do końca życia nie zapomnę tej przełęczy. Na zjazd ubieram się w kurtkę bo jest bardzo zimno. Później pokonuje ostatnią z przełęczy i mam 45 km zjazdu. To był naprawdę mój dzień. Cztery tak wysokie przełęcze zdobyte jednego dnia. Tego nie powstydziłby się nawet zawodowy kolarz. Z każdym dniem nabieram coraz więcej wiary we własne możliwości.
Teraz każdy przejechany kilometr przybliża mnie już do domu. Wracam ponownie do Austrii przekraczając granicę na przełęczy STALLE 2054 m. npm. Już po drugiej stronie granicy pojawiła mi się na drodze przeszkoda w postaci tunelu o długości 5 km. Z zakazem wjazdu dla rowerów. Ściągam sakwy i czekam aż ktoś nadjedzie. Już pierwszy kierowca zgadza się na przewiezienie mnie na druga stronę. Zaczynam rozkładać rower. Z tyłu słyszę klakson. Następny kierowca pokazał, że ma bagażnik z zaczepami na rowery. Ładujemy więc scotta na dach a sakwy do bagażnika. Kierowca płaci za przejazd 180 ATS i ruszamy do tunelu. Życzliwość Austriaków przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Następnego dnia przekraczam granicę Niemiec, aby po 60 km pożegnać się z nimi i ruszyć na zwiedzanie austriackiego Salzburga. Pełno tam sklepów muzycznych, wszak to miasto Mozarta. Hitem są tez czekoladki o nazwie Mozart (zresztą bardzo drogie). Na starówce spotkałem Kanadyjczyka, który przyleciał do Wiednia samolotem, By Austrię zwiedzać już na rowerze. Na długiej antenie zamocowaną miał kanadyjską flagę i gdy tak staliśmy przez chwilę obok siebie zebrał się wokół nas mały tłumek gapiów. Nie często zdarza się aby Polak i Kanadyjczyk spotkali się na starym mieście w Salzburgu.
Kolejnym miastem, które zwiedziłem był równie piękny Linz. Jednak wrażenia ze zwiedzania miast były delikatnie przyćmione ekscytującymi przeżyciami z wysokich gór. Podróżuję jeszcze przez dwa dni rowerostradą nad Dunajem, gdzie są wspaniałe warunki do jazdy. Piękne, dobrze oznakowane ścieżki rowerowe, których tak bardzo brakuje chociażby w Suwałkach. Zostawiam Dunaj za plecami i obieram kierunek w stronę Czech. Narzucam ostre tępo by już po dwóch dniach dotrzeć do Polski. Nocuję w szklarskiej Porębie. Rano zwiedzam Karpacz i Jelenią Górę gdzie turystów jak na lekarstwo. W naszych, przecież równie pięknych górach turystyka rowerowa nie istnieje. Nie spotkałem nikogo, kto w podobny sposób spędzał by wakacje.
Dla uczczenia swoich urodzin, w dniu 2 lipca zdobywam najwyższą polską przełęcz Okraj 1046 m. npm oraz zwiedzam Wałbrzych, Nową Rudę i Ząbkowice Śląskie. Odpoczywam 3 dni w Otnuchowie bawiąc się na „Lecie Kwiatów” Ostatnie 830 km z Raciborza do Ełku jest zupełnie bez historii. Przejechałem je pociągiem. Za to runda Honorowa z Ełku do Suwałk była pełna radości i zakończyła się pamiątkowym zdjęciem pod tablicą SUWAŁKI.
Podsumowując, to chyba deszcz był moim najwierniejszym towarzyszem. Nie miałem szczęścia do pogody. Raz nawet dostałem lanie od gradu. Mimo tego przejechałem 3504 km. Przez 5 krajów. Zdobyłem 13 przełęczy z czego 7 miało ponad 2000 m. npm. Spędziłem w siodełku 172 godziny przejeżdżając średnio w ciągu 25 dni 140 km dziennie. Najkrótszy etap miał 110 a najdłuższy 220 km. Zastanawiam się co mnie do tego popchnęło. Czy chęć oglądania świata, poznawania ludzi czy też potrzeba przeżycia przygód, emocji, spotkania nieznanego? A może chciałem w ten sposób udowodnić sobie że jestem wyjątkowy i innych nie byłoby na to stać? Chyba, że była to potrzeba walki, oczywiście z samym sobą? Fascynowanie się pracą swego organizmu, obserwowanie jak przystosowuje się do ekstremalnych obciążeń, a po wyczerpującym dniu uczucie błogiego stanu zmęczenia, ale i zadowolenia z dobrze wykonanej pracy. Jeszcze bardziej ekscytująca jest bitwa, która rozgrywa się w głowie o przezwyciężenie załamań i chwil bezradności. Może czułem potrzebę bycia przez jakiś czas w samotności, odreagowania całego otoczenia i codziennych stresów. Może wreszcie chęć dotknięcia czegoś ulotnego, czegoś co jest częścią drogi tej przed sobą i tej pozostawionej z tyłu.
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi w różny sposób w przygotowaniu tej wyprawy. Rodzinie i przyjaciołom za wsparcie, cierpliwość i dobre rady. Sponsorom za pokrycie części kosztów i pomoc techniczną.
Wsparły mnie następujące firmy:
Fabryka Mebli „Forte” S.A. oddział Suwałki.
Browar Północny Suwałki
Hotel „Suwalszczyzna”
„Kodak” – Suwałki
Sklep rowerowy „Olimpic”
Dariusz Tasior