Paweł Kondzior

 

24 maja dojechaliśmy do gospodarza około 3 nad ranem, a do 6 rano trochę imprezowaliśmy 🙂 Naprawdę nie wiem jak to było możliwe po tak długiej jeździe w takich warunkach. 25 maja obudziliśmy się bardzo późno, zostaliśmy poczęstowani angielskim śniadaniem (gdyż nasz gospodarz był Anglikiem) i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Znowu mam problemy z przednią oponą, przez co niepotrzebnie tracimy czas. Dojeżdżamy tym razem trochę wcześniej, bo o 11 do kolejnego gospodarza. Następnego dnia rano wyjeżdżamy na dosyć krótka trasę – 120 km, znowu problemy z dętka, tym razem też w tylnym kole. Ostatnie 20 km przejeżdżamy nie mając ani jednej latki ani dętki na zmianę. Jedziemy w związku z tym bardzo szybko, żeby jak najmniej było ewentualnie do podchodzenia pieszo. Na szczęście nic się nie dzieje. Zaopatrujemy się w kolejne latki i kolejnego dnia bez pośpiechu wyruszamy do Bordo (miał to być dzień odpoczynku, ale ze względu na noclegi musieliśmy zatrzymać się dzień wcześniej i zrobić 40 km 26 maja). Wyjątkowo nie złapaliśmy żadnego flaka, w samym mieście musieliśmy się rozdzielić, gdyż nikt nie chciał dać noclegu 2 osobom naraz. Wiedząc ze ma padać przed kilka dni, a raczej lać, chcieliśmy skorzystać z pociągu, ominąć 2 dni jazdy i odpocząć w Bilbao w Hiszpanii. Cena jednak jaka została podana na stacji kolejowej za te 300 km to 200 euro za 2 osoby z rowerami. Po dłużej rozmowie doszliśmy, ze są też pociągi regionalne nieco tańsze którymi zrobimy połowę trasy (jakieś 180 km do granicy z Hiszpanią) za 52 euro za 2 osoby. Wybraliśmy tę opcję.
Jak się okazało następnego dnia – prognoza się sprawdziła. Po przejechaniu 5 km do dworca byliśmy kompletnie mokrzy. Wygoda we francuskich pociągach w II klasie przewyższa standardy klasy I w Polsce. Nikt nie powiedział nam jednak o koniecznej przesiadce, w ten sposób zajechaliśmy do południowej Francji, jednak kiedy zapytaliśmy konduktora co z tym zrobić, zamiast mandatów napisał nam coś na bilecie, powiedział gdzie się przesiąść żeby wrócić na północ i życzył miłej podróży. Coś niesamowitego! Jak się jednak okazało ostatnia przesiadkę pokonaliśmy pociągiem TGV, a powinniśmy zaczekać na regionalny. Nie dość że w pociągach tych nie można przewozić rowerów, to na dobra sprawę nasze bilety były nieważne. Konduktor sprawdzając je jednak, machnął tylko głową i poszedł dalej. Niesamowite!

W Irunie spędzamy trochę czasu na dworcu czekając aż przestanie padać, kiedy już tylko kropi wyruszamy. W Hiszpanii mylą nam się drogi i trafiamy na autostradę. Zaczynają się już poważne przewyższenia ale i piękne widoki. Droga prowadząca przy samym oceanie została zamknięta ze względu na ogromny krater który się w niej utworzył jak i ogromne fale, które zalewały drogę. Nie przeszkadza nam to jednak nią pojechać, a było naprawdę warto dla takich widoków. Zaczyna jednak znowu padać, a i pora jest już późna. Wsiadamy w górski tramwaj, tym razem dużo tańszy, ale i wolniejszy niż kolej francuska i dojeżdżamy do Bilbao. Stąd dojeżdżamy 15 km do naszego następnego gospodarza. Dzisiejszy dzień poświeciliśmy na odpoczynek i zakup nowych opon, gdyż „nadrobiliśmy” go wczoraj, co więcej cały czas pada. Jutro niestety znowu (mamy nadzieję po raz ostatni, szczególnie ze prognozy mówią o zbliżającej się poprawie pogody) cześć trasy pokonamy pociągiem, gdyż w tym regionie cały czas pada, a resztę rowerem. Pojutrze też będzie padać ale już sporo mniej 🙂 za 3 dni czeka nas słońce i zmiana pogody o 180 stopni, gdyż teraz jest tu zimniej niż w Suwałkach.

Zarówno Francuzi jak i Hiszpanie są bardzo pomocni i przyjaźnie nastawieni. Nie ma większych problemów z porozumiewaniem sie po angielsku. Wszędzie można dostać wodę z kranu, zdatna do picia, za darmo. Ogólnie mamy już za sobą około 650 km do tego 250 km pociągiem.

Pozdrawiam,
Paweł Kondzior